ROSPUDA

ROSPUDA

Dziś wszyscy o niej mówią. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki zrodziły się wspomnienia.

W 1938 r roku zostałam zaproszona razem z rodzicami do wuja - brata mamy inż. Władysława Udzieli, który był w tym czasie nadleśniczym w Rospudzie.

Pociągiem z fukającą lokomotywą dojechaliśmy do Augustowa. Na dworcu w popularnej w tych okolicach "linijce", czekał na nas wuj. Była to jednokonka z deską oprawioną skórą. Całość była wsparta na czterech kołach. Z radosnym śmiechem siadaliśmy okrakiem na ten szczególny powóz ściskając w rękach pakunki i po świśnięciu batem ruszyliśmy przez Puszczę Augustowską. Zachwycił nas dostojny las zapachem rozgrzanego igliwia, gałęziami bujnych sosen na czerwonych nogach pni. Przy żółtej, piaszczystej drodze kłaniały się zielone , aromatyczne jałowce o kształtach raz zamku, raz Baby Jagi.

Maleńka leśniczówka z trudem pomieściła pod gościnnym dachem naszą gromadkę. Było w s p a n i a l e ! Pamiętam, że któregoś dnia nadciągnęła burza. Grzmoty odbijały się echem od ściany drzew. Potężne, groźne, długo powtarzane. Nagle trzask i huk niemożliwy ! A to piorun strzelił w telefon. W mgnieniu oka gruba, świetlista żyła przebiegła z aparatu do ziemi ! Cud, że ocaleliśmy, że nic się nie stało.

Po ulewie nastąpiły urocze, letnie dni. Słonko przypiekało, a my zatęskniliśmy za wodą.

"Chcecie się wykapać ? Dobrze" - powiedział wuj - "Nieopodal jest jeziorko Jałowe. Tylko uważajcie ! Nie wolno wchodzić do wody z brzegu. Trzeba łódką popłynąć na środek jeziora. Jakiś nieświadomy niebezpieczeństwa turysta do jeziora wjechał koniem i koń się utopił, a on z trudem - czepiając się sitowia - dobrnął do brzegu".

Ukazał nam się wspaniały widok jeziora - oko puszczy. Było czyste jak szmaragd. Lustro wody otoczone gęsto sitowiem trzcin z brunatnymi pałkami. Muł tego zadziwiającego jeziora był niebieski - stąd kolor wody w promieniach słońca. U brzegu tkwiła brunatna łódka z wiosłami. Trzeba było skokami dostać się do niej, bo postawiona blisko łódki noga zapadała się niebezpiecznie w miękki muł. Wypłynęliśmy na środek jeziora - podobno to cud pomorenowy - o głębokości 20 metrów. Tam dopiero można było swobodnie popływać z dala od wysokich jak drzewa wodorostów, które chwiały się ożywione falą wioseł.

To były wakacje n i e z a p o m n i a n e !

Dzięki wspaniała R o s p u d o !

Katowice 24.02.2007 r.